smętna piosenka, rzęsisty deszcz podświetlany przez uliczną
latarnię.
roztrzęsiona wewnątrz, patrzyłam na wszystko pozornie obojętnym
wzrokiem.
nie zważając na coraz bardziej mokre włosy i wodę przelewającą się w
butach,
brnęłam pod wiatr w stronę domu.
piosenka dobiegała końca a ja byłam
coraz bliżej.
w pewnym momencie wyszłam z poza zasięgu świateł i w zupełnej
ciemności pokonywałam ostatnie metry. gdzieś w mojej głowie pojawiło się
nieśmiałe marzenie, niewinna myśl,
że może mimo wszystko on właśnie stoi pod
bramą i czeka na mnie,
aby powiedzieć to cholerne „przepraszam” albo po prostu
przytulić.
ostatnie nuty ucichły a ja otworzyłam zaciśnięte powieki i
rozejrzałam się po ciemności.
NIC
żadnego kształtu, cienia, oddechu.
ostatnia nadzieja, że zrozumiał ulotniła się wraz z momentem,
gdy kolejny raz
przekroczyłam próg tego domu wariatów.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz